8 sierpnia 2018

Niebezpieczeństwa rozproszonego rodzicielstwa

 Jeśli chodzi o rozwój dzieci, rodzice powinni mniej martwić się o czas spędzany przez dzieci przed różnego rodzaju „ekranami” – a więcej o swój własny.

 

 

Smartfony są teraz powodem bardzo wielu złych rzeczy – śmiertelne wypadki samochodowe, zaburzenia snu, utrata empatii, problemy z relacjami, niezauważenie świata i zdarzeń wokół siebie. Wydaje się, że łatwiej jest wymienić rzeczy, na które nie mają negatywnego wpływu, niż te, na które źle oddziałują. Nasze społeczeństwo jest bliskie osiągnięcia maksymalnego poziomu krytyki urządzeń cyfrowych.

Mimo to, nowe badania sugerują, że kluczowy problem pozostaje wciąż niedoceniany. Obejmuje on oczywiście rozwój dzieci, ale nie jest to coś, co wydaje się najbardziej oczywiste. Otóż okazuje się, że bardziej niż zafiksowanymi na ekranach telefonów dziećmi powinniśmy być zaniepokojeni „wyłączonymi” przez smartfony rodzicami.

Współcześni rodzice poświęcają znacznie więcej czasu na spotkania ze swoimi dziećmi niż miało to miejsce wcześniej. Pomimo dramatycznego wzrostu odsetku kobiet wśród liczby osób pracujących, matki spędzają więcej czasu na opiece nad dziećmi niż matki w latach sześćdziesiątych, co jest wielce zdumiewające. Ale poziom zaangażowania w relacji między rodzicem a dzieckiem jest coraz gorszej jakości. Rodzice są fizycznie obecni w życiu swoich dzieci, ale są mniej emocjonalnie dostrojeni.

Twierdzenie, że korzystanie z ekranów przez rodziców jest niedocenianym problemem, nie polega na tym, aby lekceważyć faktyczne, bezpośrednie zagrożenia dla dzieci wynikające z używania smartfonów. Istotne dowody sugerują, że wiele rodzajów treści oglądanych przez dzieci (szczególnie tych zawierających obrazy o szybkim tempie lub przemocy) jest bardzo szkodliwych dla ich młodych mózgów. Dzisiejsze przedszkolaki spędzają ponad cztery godziny dziennie na oglądaniu różnego rodzaju ekranów. Od 1970 r. średnia wieku dla rozpoczęcia regularnego oglądania „ekranów” spadła z 4 lat do zaledwie czterech miesięcy.

Niektóre z najnowszych gier interaktywnych, które można odtwarzać na telefonach lub tabletach, mogą być bardziej łagodne niż oglądanie telewizji (lub YouTube), ponieważ lepiej naśladują naturalne zachowania dzieci. Oczywiście, wielu dobrze funkcjonujących dorosłych przeżyło szaleńcze dzieciństwo spędzone na oglądaniu różnych poznawczych śmieci na ekranach telewizorów. Jednak nikt nie kwestionuje ogromnych kosztów dla małych dzieci „podłączonych do ekranów”: czas spędzany na urządzeniach to czas, którego dziecko nie spędza aktywnie na poznawaniu świata i na relacjach z innymi ludźmi.

Jednak podczas wszystkich rozważań na temat czasu spędzanego przez dzieci przed ekranami, zaskakująco mało uwagi poświęca się używaniu ekranów przez samych rodziców. Rodzice ci, cierpią teraz z powodu tego, co specjalistka od technologii Linda Stone ponad 20 lat temu nazywała “ciągłą częściową uwagą”. Stan ten szkodzi nie tylko samym rodzicom, jak dowodziła Stone, szkodzi także ich dzieciom. Nowy styl interakcji rodzic-dziecko może przerwać pradawny emocjonalny system sygnalizowania, którego znakiem rozpoznawczym jest tzw. komunikacja responsywna, która z kolei stanowi podstawę ludzkiego uczenia się (responsywność –jest komunikacją dostrojoną, w której osoba dorosła komentuje aktualne zachowania dziecka, daje przestrzeń, a jej zachowania ukierunkowane są na to, by relacja była wzajemna i przede wszystkim równa). Dlatego też można stwierdzić, że wkraczamy na niezbadane terytorium.

Eksperci zajmujący się rozwojem dzieci mają różne nazwy dla systemu przekazywania sygnałów między dorosłym a dzieckiem, który buduje podstawową architekturę mózgu dziecka. Jack P. Shonkoff, pediatra i dyrektor Harvard’s Center na Developing Child, nazywa to stylem komunikacji “służ i odejdź”; psychologowie Kathy Hirsh-Pasek i Roberta Michnick Golinkoff opisują “duet konwersacyjny”. Wzorce komunikowania werbalnego, które wykorzystują wszyscy rodzice podczas „rozmowy” z niemowlętami i maluchami, charakteryzują się wyższym tonem, uproszczoną gramatyką i zaangażowanym, przesadnym entuzjazmem. Chociaż rozmowa ta jest często przerysowana i śmieszna dla dorosłych obserwatorów, dzieci nigdy nie mają jej dosyć. Co więcej, jedno z badań wykazało, że niemowlęta wobec których był stosowany ten interaktywny, reagujący emocjonalnie styl mowy w wieku 11 miesięcy i 14 miesięcy znały dwa razy więcej słów w wieku 2 lat niż te, do których tak nie mówiono.

Rozwój dziecka jest relacyjny (polega na relacji), dlatego w jednym z eksperymentów dziewięciomiesięczne niemowlęta, które otrzymały kilka godzin mandaryńskiego nauczania od żywego człowieka, potrafiły wyizolować określone elementy fonetyczne tego języka. Inna grupa dzieci, która otrzymała dokładnie te same instrukcje, ale za pośrednictwem wideo – nie. Według Hirsh-Pasek, profesora z Temple University, coraz więcej badań potwierdza istotne znaczenie rozmowy, konwersacji – „język jest jedynym najlepszych predyktorów (czynnik pozwalający na przewidywanie/prognozowanie wyniku) osiągnięć szkolnych, a kluczem do umiejętności językowych jest płynna rozmowa pomiędzy małymi dziećmi i dorosłymi”.

Problem powstaje wtedy, gdy emocjonalnie rezonujący system sygnalizowania pomiędzy dorosły-dziecko, tak istotny dla wczesnego uczenia się, zostaje przerwany – na przykład tekstem lub szybkim zameldowaniem się na instagramie. Każdy, kto został potrącony na ulicy wózkiem dziecięcym prowadzonym przez zapatrzonego w smartfon rodzica, może zaświadczyć o powszechności tego zjawiska. Jedną z konsekwencji takich scenariuszy zauważył ekonomista, który zaobserwował wzrost liczby urazów u dzieci, wraz ze wzrostem powszechności smartfonów (jeden z operatorów komórkowych wdrażał usługi dla smartfonów w różnym czasie w różnych miejscach, tworząc intrygujący, naturalny eksperyment; obszar po obszarze, wraz ze wzrostem popularności smartfonów, wzrastała liczba odwiedzin dzieci na oddziałach pogotowia). Wyniki te przyciągnęły uwagę mediów na fizyczne niebezpieczeństwa związane z rozproszonym rodzicielstwem, ale wolniej zauważamy jego wpływ na rozwój poznawczy dzieci. “Maluchy nie mogą się uczyć, gdy rodzic przerywa prowadzoną z nim rozmowę, odbierając telefon komórkowy lub czytając tekst wyświetlany na ekranie” – powiedział Hirsh-Pasek.

Na początku 2010 roku badacze w Bostonie potajemnie obserwowali 55 opiekunów, którzy jedzą z jednym lub kilkoma dziećmi w restauracjach typu fast food. Czterdziestu z tychże opiekunów zostało zaabsorbowanych telefonami w różnym stopniu – niektórzy prawie całkowicie ignorowali dzieci (naukowcy odkryli, że pisanie treści i przesuwanie na ekranie angażowało znacznie mocniej w tym zakresie, niż odbieranie połączenia). Nic dziwnego, że wiele dzieci zaczęło próbować zwrócić na siebie uwagę opiekuna, co jednak często było przez niego ignorowane. Inne badanie kontrolne polegało na umieszczeniu 225 matek i ich około 6-letnich dzieci w rodzinnej scenerii. Następnie podawano dzieciom i rodzicom do próbowania różne pokarmy, a ich wzajemne interakcje były filmowane. W czasie obserwacji jedna czwarta matek spontanicznie korzystała z telefonu, i były to te matki, które w trakcie degustacji inicjowały znacznie mniej werbalnych i niewerbalnych interakcji ze swoim dzieckiem.

Kolejny rygorystycznie zaprojektowany eksperyment, przeprowadzony w okolicach Filadelfii przez Hirsh-Pasek, Golinkoffa i Temple Jessa Reed, przetestował wpływ użycia przez rodzica telefonu komórkowego na naukę języka u dzieci. Trzydzieści osiem matek i ich dwuletnich dzieci sprowadzono do pokoju. Następnie powiedziano matkom, że będą musiały uczyć swoje dzieci dwóch nowych słów – „skrępowanie”, które miało oznaczać “podskakiwanie” i “swobodne”, co miało oznaczać “drżenie”. Ponadto otrzymały telefon, aby badacze mogli kontaktować się z nimi z innego pokój. Kiedy matkom przerywano dzwoniąc do nich na telefon, dzieci nie nauczyły się zadanego słowa. Natomiast jeśli nie udało się matkom przerwać (nie odbierały telefonu pomimo ustalonej zasady), dzieci nauczyły się zadanego słowa. W ironicznym uzasadnieniu tego badania naukowcy musieli wykluczyć z analizy siedem matek, ponieważ nie odbierały telefonu przez co “nie przestrzegały zasad”. Brawo dla nich!

Nigdy nie było łatwo zrównoważyć potrzeb dorosłych i dzieci, a tym bardziej ich pragnień. Naiwnością jest zakładać, że dzieci mogą być niezmiennie w centrum uwagi rodziców. Rodzice zawsze zostawiali dzieci, aby czasem same się pobawiły lub po prostu beztrosko wylegiwały się w łóżeczkach. Pod pewnymi względami czas spędzany przez dzieci przed „ekranami” w XXI wieku nie różni się zbytnio od wcześniejszych „wypełniaczy czasu”, których każde pokolenie dorosłych używało do tego, aby na jakiś czas zająć czymś dzieci.

Sporadycznie występująca nieuwaga rodzicielska nie jest katastrofalna (i może nawet budować odporność), ale chroniczne rozpraszanie to zupełnie inna historia. Korzystanie ze smartfona wiąże się ze znanym symptomem charakteryzującym uzależnienia: rozproszeni dorośli, stają się drażliwi po przerwaniu korzystania z telefonu; nie tylko tracą sygnały emocjonalne, ale w rzeczywistości błędnie je odczytują. Wyłączony, rozstrojony rodzic może szybciej (niż rodzic zaangażowany) wpadać w złość zakładając, że dziecko próbuje manipulować, kiedy w rzeczywistości chce ono tylko uwagi rodzica. Krótkie, świadome rozdzielenia mogą oczywiście być nieszkodliwe, a nawet zdrowe, zarówno dla rodziców, jak i dzieci (zwłaszcza gdy dzieci dorastają i potrzebują większej niezależności). Ale ten rodzaj separacji różni się od nieuwagi – tutaj mamy do czynienia z sytuacją, gdy rodzic jest fizycznie ze swoim dzieckiem, ale swoją postawą, charakteryzującą się brakiem zaangażowania, komunikuje, że dziecko jest dla niego mniej wartościowe niż np. czytany właśnie e-mail. Matka, która mówi dzieciom, aby poszły pobawić się na podwórko, ojciec, który mówi, że przez następne pół godziny musi skoncentrować się na robocie – wydaje się, że są to normalne sytuacje wynikające ze zobowiązań dorosłego życia. To, co dzieje się dzisiaj, to jednak wzrost nieprzewidywalnej opieki, zarządzanej przez sygnały dźwiękowe i pokusy smartfonów. Wydaje się, że natknęliśmy się na najgorszy model rodzicielstwa, jaki można sobie wyobrazić – zawsze obecny fizycznie, blokujący w ten sposób autonomię dzieci, a jednak emocjonalnie obecny sporadycznie.

Naprawienie tej sytuacji nie będzie łatwe, zwłaszcza, że potęgują go dramatyczne zmiany w edukacji. Więcej małych dzieci niż kiedykolwiek znajduje się pod skrzydłami różnych form opieki instytucjonalnej – żłobki, przedszkola. Dodatkowo najnowsze trendy w edukacji wczesnoszkolnej to wypełnianie czasu zajęć z dziećmi sztywnymi zasadami lekcji, opartych na wiedzy podręcznikowej i nudnym, jednostronnym monologiem nauczyciela. W takich warunkach dzieci mają niewiele okazji do spontanicznej rozmowy.

Dobrą wiadomością jest to, że małe dzieci są naturalnie przygotowane do tego, aby próbować od rodzica wyegzekwować to czego potrzebują. Odwracane spojrzenie rodzica od dziecka, jest przywracane przez dziecko poprzez mechaniczne obrócenie twarzy rodzica w swoją stronę. Małe dzieci zrobią to wiele, aby zwrócić na siebie uwagę rozproszonego dorosłego, a jeśli nie zmienimy naszego zachowania, spróbują zrobić to za nas – możemy spodziewać się więcej napadów złości, niż ma to miejsce dzisiaj u dzieci w wieku szkolnym. Ale ostatecznie, dzieci mogą się poddać w swojej walce o uwagę rodzica. „Do tanga trzeba dwojga”, a badania z rumuńskich sierocińców pokazały, że istnieją limity jeśli chodzi o to, z czym może poradzić sobie mózg dziecka bez chętnego „do tańca partnera”. Prawda jest taka, że tak naprawdę nie wiemy, jak bardzo nasze dzieci będą cierpieć, gdy nie uda nam się zaangażować.

Oczywiście, dorośli cierpią również w obecnej sytuacji. Wielu z nich budowało swoje codzienne życie wokół złudnego założenia, że zawsze mogą być – dostępni i efektywni w pracy, dostępnym rodzicem dla swoich dzieci, dostępnym dla współmałżonka i własnych rodziców i wszystkich innych, którzy mogą ich potrzebować. Jednocześnie chcą być na bieżąco ze sprawami codziennymi pamiętając w drodze do auta, że trzeba kupić papier toaletowy. Utknęli w cyfrowym odpowiedniku cyklu wirowania.

W tych okolicznościach łatwiej jest skoncentrować nasze obawy na czasie korzystania z ekranów przez nasze dzieci, niż na krytycznym spojrzeniu na nasz czas z urządzeniami. Psychologicznie rzecz biorąc, jest to klasyczny przypadek projekcji – defensywne przemieszczenie własnych błędów na stosunkowo niewinnych innych. Jeśli chodzi o czas spędzany przed ekranami, większość z nas, rodziców, ma tutaj dużo do zmiany.

Jeśli uda nam się opanować naszą “technoferencję” (ignorowanie ludzi z powodu innych urządzeń technologicznych), jak ją określili niektórzy psycholodzy, prawdopodobnie okaże się, że możemy zrobić znacznie więcej dla naszych dzieci, po prostu robiąc mniej – niezależnie od jakości ich nauki i zupełnie niezależnie od liczby godzin, które im poświęcamy. Rodzice powinni dać sobie przyzwolenie na wycofanie się z duszącej presji, aby być zawsze dla wszystkich.

Włóż swoje dziecko do kojca! Rzuć okiem na mecz piłki nożnej w tv, jeśli masz na to ochotę. Twojemu dziecku nic nie będzie. Ale kiedy jesteś z dzieckiem, odłóż swój przeklęty telefon!

 

 

/tłumaczenie własne HOMINE Poradnia Zdrowia Psychicznego/

 

/artykuł z 07-08.2018 dostępny w wersji oryginalnej na stronie www.theatlantic.com/